Urodziny.

Na nieszczęście nie moje. Na swoje własne, osobiste sprawiam sobie sama prezent i nie spraszam gości;). Było intensywnie, głośno i gwarno, ale przy 17 osobach, w tym 6 dzieci, jest to wręcz rzecz pożądana. Polityki i kłótni udało się uniknąć na całe szczęście. I na całe szczęście, cieszę się okrutnie, że szczęściem głupiego co to zostawia wszystko na ostatnią chwilę, udało się załatwić w tamtym roku salę na komunię, bo takie imprezy dla całej rodziny zaczynając od obiadu a kończąc na późnej kolacji.. .to jednak troche męczące są. Całować rękę, która już co prawda mnie nie karmi, ale mnie wychowała, za to że upiekła mi ciasta i przez to miałam nawet wolna chwilę, albo i dwie.

Dzien kobiet za nami… też sobie sama zrobiłam prezent;). Urodziny za nami i kalendarzowa wiosna za nami. Przed nami coraz więcej słońca. Niech się dzieje.

Reklama

Coraz bliżej.

Niby nie samą komunią człowiek żyje, ale wpisów brak;). Działo się wiele, być może wbrew fizycznym objawom i działaniom, bo też i działo się głównie w głowie, myślach. Działo się we wnętrzu…dokładnie we wnętrzu mnie. Na razie efektów na zewnątrz brak, ale nie traćmy nadziei;)). Mam nadzieję ulepszyć swoją własną wersję. Walczę ze samą sobą o mobilizację;)). Uprasza się o nie podkopywanie wiary we mnie i moje sily;))

Dobroci życzę;)

Odzyskałam głos.

Mniej więcej. Chociaż szczerze zazdroszczę zachrypniętego głosu innym. Szczególnie w momentach, kiedy mój własny prywatny, pod wpływem emocji staje się piskliwy. Skoro odzyskałam, to też korzystam z niego biorąc czynny udział w mszach świętych;). Tak, zgadza się, nie przejęzyczyłam się. W mszach świętych. W przyszłym roku Mały Książe przyjmuje I Komunię. Co za tym idzie, nasza frekwencja w kościele, od września, drastycznie wzrosła i prognozuje się dalszy jej wzrost. Mały Książe nie odbiega tutaj od statystycznej średniej i cieszy się okrutnie oczywiście… na prezenty;). Jeszcze nic nie dostał, a już planuje co sobie kupi, a pomysłów jest tyle, ile inspiracji na yt. Prawie żaden nie przypada mi do gustu;). Trzeba popracować nad swoją kreatywnością i umiejętnością manipulacji Małym Księciuniem, jak też zadbać o dobre relacje pieniądz-Mały Książe, bo na razie relacje są zero_jedynkowe. Pieniądze są, albo ich nie ma. Przepadła mi wywiadówka przez chorobę , ale jakoś z tego powodu nie wyrywam sobie włosów z głowy. Druga połowa września i przy okazji dzisiejszej przerwy w zachmurzeniu nieba i ujrzeniu promieni słonecznych, zatęskniłam za złotą, piękną jesienią;). Mimo wszystkich okoliczności niesprzyjających, dobrze jest żyć . A problemami, jak mówiła słynna bohaterka jeszcze słynniejszego filmu, zamierzam martwić się jutro. Czy to już sezon na kasztany?

Wakacje.

Wiem, wiem. Przeminęło z wiatrem i nastał czas błogosławiony przez większość rodziców, rok szkolny, ale to może w następnym wpisie.

W tym roku były wyjątkowe wakacje. Ostatni tydzień szkoły dopadło nas zapalenie ucha. Pisząc „dopadło nas”, mam na myśli oczywiście zapalenie ucha u Małego Księcia, a że łączy nas wyjątkowa więź matka-syn, opierająca się albo na symbiozie, albo na pasożytnictwie (w zależności od warunków) to zdecydowanie dopadło to „nas”. Zakończenie roku szkolnego…I wakacje, które zaczęły się od ospy. A co może być gorszego od ospy w wieku 9 lat? Otóż ospa w wieku lat 44. Pamięć jednak bywa ulotna i okazało się, że Mój Luby nie przechodził ospy za dziecka. Z racji naszej wyjątkowej (która również opiera się na symbiozie lub na pasożytnictwie) więzi mąż-żona, przechodziliśmy też i ospę. Pod koniec wakacji dorzucono nam jeszcze brodawki na stopach od basenu szkolnego, z którymi walczymy do dziś. Gdy minęły już wakacje i nastąpił piękny czas roku szkolnego, wystarczyły mi dwa dni, by przytulić do siebie przeziębienie, bo było takie samotne i pałętało się pod nogami, no to podniosłam i zaniosłam do domu. Byłam na tyle samolubna, że nie podzieliłam się przeziębieniem z nikim. Rozgościło się na tydzień i chętna już jestem okrutnie żeby się pożegnać, szczególnie, że przez tę niedyspozycję nie dotarła do nas wczoraj Wróżka Zębuszka. I dziwię się samej sobie , że już nie mogę doczekać się następnych wakacji;))))

Duma i uprzedzenie…

10 dni. Polska zewsząd chwalona za postawę, za niesioną pomoc. Rząd chętnie przyjmuje pochwały i klepanie po plecach, ale wszystko to ludzie, wolontariusze. Po raz kolejny widać jak polityka niewiele ma wspólnego z życiem, jak biurokracja zamiast pomagać, przeszkadza, utrudnia i spowalnia wszystko, a dosyć często uniemożliwia. I serce puchnie i rośnie jak widzę ile w ludziach dobra i jak pospolite ruszenie w większości w nas. Ale równie z dużym przerażeniem obserwuje te wszystkie „zrzutki” wyrastające jak grzyby po deszczu. Gdziekolwiek by się nie obejrzec 5 zrzutek atakuje Cię zaraz na samym wstępie. Mam tyle wiary w ludzi, że tylko czekam jak zamiast tej dumy wybije jakieś szambo. Zaangażowałam się w parę akcji, ale z każdą jakoś coraz mniej zaufania do nich mam. Możecie to nazwać uprzedzeniem. Teraz tylko wspieram jak mogę i pomagam grupie mojej szwagierce, którzy jeżdżą co kilka dni po uchodźców, czy też zawożą do Kijowa rzeczy dla walczących. Bo widzę namacalne efekty tego co robią i jak robią. 10 dni zaledwie, a jednocześnie aż 10 dni.

Żołnierzem być,

nie mogłabym. W życiu. Własny, osobisty i na wyłączność, mężczyzna nie może doprosić się ode mnie mnóstwa rzeczy, bez odpowiedzi na 100 albo i 1000 pytań w deseń: „dlaczego, po co, na co i czy aby na pewno?”. Jakby rozkazał mi z miejsca byłby skazany na klęskę. A co dopiero jakby jakiś „obcy” chłop (bo zazwyczaj i w większości w tym zawodzie to mężczyźni) miałby mi wydawac rozkazy.

„Mogę coś zjeść?”

Jak już mowa o długo oczekiwanych słowach od Małego Księcia, to pozostańmy w tym temacie chociaż nie były wyczekiwane długo, ale za to namiętnie powtarzane po ładnych parę razy dziennie. Oczywiście to „coś” to zazwyczaj nie jest tym co ja serwuję, na zasadzie: „zjem wszystko, obojętnie co, tylko nie to co akurat mi zaproponujesz”:)). Rośnie mi Mały Książe i niebawem nie będzie już małym, ani tez i Księcia nie uświadczę;)). Przy okazji ferii przebywamy u dziadków i tutaj wszystko co babcia zrobi jest pyszne i najlepsze. Coś mi sie wydaje, że po powrocie będę słyszeć coś w deseń: „mogę zjeść coś co zrobiłaby babcia”?. Rodzice są od wychowywania, babcie i dziadki od rozpieszczania;) i ja na rozpieszczaniu korzystam, wsunęłam dzisiaj już 4 pączki i to nie jest ostatnie moje słowo w tym dniu. Nie ma jak pączki od babci. Popieram syna w 100%. A przy okazji tegorocznych ferii po przeszło 25 latach przerwy założyłam łyżwy i jeździliśmy z Małym Księciuniem. On po raz pierwszy w życiu. Daliśmy radę i żadne z naszych kończyn na tym nie ucierpiało.

Długo wyczekiwane słowa.

W poniedziałek wieczorem Mały Książe wypowiedział do mnie tak długo oczekiwane przeze mnie słowa. ” Boli mnie głowa”. A wiadomo, ze jeżeli głowa boli Małego Księcia to jesteśmy o krok od gorączki i choroby zwalającej z nóg. Później poszło już lawinowo. Od wtorku kurowaliśmy się w domu, w środę mnie w jednym momencie siekły dreszcze i zimno. A w czwartek okazało się, że Mały Ksiaze jest na kwarantannie do końca stycznia. W piątek okazało się że małżonek ma dodatni plus na wiadomo jakim teściem a wczoraj stracił smak. Mały Książe już zdrowy i w pełni sił, dawno zapomniał o bólu głowy (jedyny objaw u niego, ani grama goraczki), ja w sumie też dobrze, przechodze jak zwykle przeziebienie. Właśnie robię rosół, bo wiadomo jak człowiek chory to najlepszy jest rosoł. Całe szczęście zmysł smaku mam w porządku i będę się w pełni nim rozkoszować. No to oby do końca stycznia;)))

Pod.

Wróciło zdalne, o radości. Dobrze, że tylko na chwilę, a po 9 stycznia mam nadzieję, że będzie szkoła. Chociaż już w zeszłym tygodniu szkoła dyszała, jak parowóz na szynach, ostatkiem sil. 70 dzieci na kwarantannie, niedobór nauczycieli i tylko wyczekiwałam na telefon od szkoly, że i nam należy się kwarantanna. Jakby telemarketing nie był zbyt nachalny, to w tym tygodniu nadrabiała to moja rodzona mama. Dzień w dzień po kilka telefonów. Wspominałam już może, że nie cierpię rozmawiać przez telefon? W dalszym ciągu obowiązuje to w pełni. I w tym też tygodniu akcja pod tytułem „dziecko zaszczep sie”, przybrała inny wymiar. Mniej więcej cytując rodzicielkę: tata w końcu straci cierpliwość, przyjedzie do Ciebie i spuści Ci manto na goły tylek. Koniec cytatu. Nie wiedziałam czy zacząć się śmiać, płakać, czy kłócić na poważnie, a na końcu rzucić słuchawką. Ze wszystkich możliwych opcji wybrałam oczywiście śmiech. Coś czuje że to mogą być ciekawe święta;)) za dużo w ludziach siedzi pod skórą;))