Jakimś cudem sama siebie wrobiłam w Wigilię u siebie. Planowo mieliśmy być w tym roku u teściów, a moi mieli być sami (co drugi rok mam wyrzuty sumienia i poczucie bycia niewdzieczną córką). Jak szwagierka zaczęła wypytywać o harmonogram wizyt, jak zaczęła „narzekać”, że ona zawsze z rodzicami żeby nie byli sami (kurczaczek! Jak sami jak co drugi rok jesteśmy z nimi na Wigilii), nadęłam się i uniosłam się tak bardzo, iż mało brakowało żebym z tego nadęcia nie pękła;)). Piękny w sumie sam podsunął mi pomysł, żeby zaprosić do siebie, a ja nieświadoma niczego, jak owieczka prowadzona na rzeź, w to weszłam. Należy mi wybaczyć, bo nie byłam świadoma tego co czynię. Planowo mieli być tylko rodzice jedni i drudzy, bo przecież szwagierka tak podkreślała, że zawsze z rodzicami, to wnioskowałam że chce do teściowej zajechać wyjątkowo może. A tu okazało się, że i ona z całą swoją gromadką będzie, co mnie zaskoczyło, miło bo miło…ale zaskoczyło.
Teraz pozostaje mieć tylko nadzieję, że żaden z sąsiadów to nie świnia i mnie nie zakapuje.
Dzisiaj dzień sponsorują pierogi i uszka!. Lepimy;))