Po ponad tygodniowym uczestniczeniu w zdalny nauczaniu doszlam do jakże NIE pokrzepiających wniosków:
– miałam się za osobę cierpliwą…, jakże się myliłam.
– jeżeli to co widzę i to co słyszę to mała przystawka nauczania w szkole…, to miejcie nas w opiece wszyscy osobno i łącznie na tym świecie, bo zginiemy marnie.
-szkoła nie jest w ogole dostosowana i przygotowana do nauczania zdalnego (jeden program na całą szkołę, w konsekwencji czego nauka przyjęła jakże majestatyczną jednostkę czasu godziny dziennie, w przebłyskach 1,5 godziny (co w tym wieku i z ich koncentracją da może końcowy faktyczny wynik 30 minut …i to przy optymistycznym założeniu)
-z całym szacunkiem dla pracowników szkół…, ale szczerze i w miarę obiektywnie podsumowując są nieprzygotowani okrutnie (problemy z przesłaniem załączników, linków, załączeniem sprzętu, czy dostosowaniem języka do możliwości językowych swoich uczniów)
Całą resztę typu niepowodzenia i płacz z tego powodu, czy złość bo czegoś się nie zrozumiało, czy nie potrafi itp, biorę na siebie. Problemy z koncentracją, z przygotowaniem zeszytów, podręczników itp…biorę wszystko na siebie i wiem że muszę tutaj dużo popracować, jeszcze większą cierpliwością się wykazać i zrozumieniem. Kiedyś też kroczyłam tą drogą i wszystko wydawało mi się trudne i nie do przejścia, teraz mam podgląd z drugiej strony tego medalu. Jedno jest pewne…, szkoła, o ile taki poziom to norma, to zdecydowanie za mało. Okrutnie mi smutno i przygnębiona jestem poziomem tego wszystkiego z czym na przestrzeni kilku dni miałam do czynienia. Zakasujemy więc rękawy z Pięknym i czynnie uczestniczymy w edukacji naszego Małego Księcia.
Także cierpliwość miłe widziana, wręcz pożądana w nieprzyzwoitych ilościach.