Człowiek planuje, Pan Bóg krzyżuje. Tak mówią, i jakże to jest prawdziwe:). Wszystko szło według planu aż do godziny 8:20. Wstaliśmy, kawa na tarasie, wyciągnęłam ubrania dla Małego Księcia (jeszcze sam się nie stroi i całkowicie mu jest obojętne to co wciągnie na grzbiet) i udaliśmy się do przedszkola. Mały Książe już był w progu sali, już witał się z Paniami, kiedy to nagle na jego twarzy ukazał się dziwny grymas. Zawrócił się i zmierzył do WC, gdzie zaczął mruczeć w muszlę. Przy takim obrocie rzeczy nie pozostało mi nic innego jak tylko obrócić się na pięcie z Małym Księciem i odpuścić mu dzisiaj przedszkole. Jednorazowa przygoda przez cały dzień na całe szczęście, ale profilaktycznie dałam mu syrop własnej produkcji, który przesiaduje u nas w lodówce. Nawet wyszliśmy na plac zabaw, jak jego grupa wyszła po śniadaniu, bo też nie dało się go zatrzymać w domu przy takiej pogodzie. Karate dzisiaj odpuściliśmy sobie, bo i drzemkę zaliczyliśmy w godzinach popołudniowych- ten upał jednak każdemu daje się we znaki. Mały Książe był cały mokry po tej drzemce, ale temperatury nie miał. Zobaczymy jaka czeka nas noc, oby bez przygód obyło się. Plany na week też są, może nic nam ich nie pokrzyżuje. Ani wirusy, ani bakterie, ani siła wyższa. Oby!