Week spędziliśmy w dużej części u mojego brata. Obchodził urodziny, to też i my nawiedziliśmy go. Niespodziewana niespodzianka też miała miejsce. W tzw. zaględzinach zostałam poproszona o bycie matką chrzestną. Tzn. poproszona to za wiele napisane, jak tylko bowiem padła zapowiedź „a właśnie, mamy do Ciebie pytanie”, od razu im przerwałam i powiedziałam TAK:)). Nie dałam im szansy zmienić zdania. To bardzo miła niespodzianka, wszak kuzyn był obrażony na mnie od lat. Widać przeszło mu, albo skończyły mu się kandydatki na matki chrzestne. W każdym razie ja się cieszę okrutnie. Pogoda dopisała też okrutnie. Przekonałam się o tym na własnej skórze i na własne uszy, kiedy to Mały Książę wrociwszy z placu zabaw zobaczywszy mnie ogłosił wszem i wobec, że wyglądam jak świnka;). Wyjątkowo powiedział prawdę, nadal jestem czerwono-różowa, nadal większość dnia spędzam z okładem na twarzy, ale jeszcze nie wróciła do naturalnego kolorytu:). Poszliśmy wszyscy też na spacer w pola i nazrywalam jaskółczego ziela, ale oczywiście moja pamięć pozwoliła mi o nim zapomnieć. Miałam okrutną ochotę nazrywać też czarnego bzu, ale zaledwie zaczął kwitnąć. Może bratowa zrobi mi tą uprzejmość i przechowa dla mnie, odbiorę sobie przy następnej okazji, która może mieć miejsce w czerwcu. Tymczasem idę wypić kawę i nałożyć na twarz smarowidła, które, miejmy nadzieję, doprowadzą mnie do normalnego wyglądu;)