Po niezaplanowanym pobycie Pięknego w szpitalu molestują mnie myśli o śmierci, przewlekłym leczeniu, niewyleczalnej chorobie itp. Nie są to myśli pocieszne. Doszłam do wniosku, że na takie zdarzenia, a już na pewno na zdarzenie ostateczne i śmierć bliskich osób, rodziny-człowiek, a w domyślę szczególnie ja sama, nigdy nie będę gotowa. Niby zdaje sobie sprawę i wiem doskonale, że jesteśmy śmiertelni, że wypadki chodzą po ludziach- i niby jestem na to gotowa. Ale kiedy przyszło mi się zmierzyć z nagłym, niezaplanowanym pobytem Pięknego w szpitalu- to przeżyłam „mały” stresik. Stresik już odpuścił, ale widzę po sobie ile taki mały stresik może namieszać w życiu, poczuciu, czy też zdrowiu. Doszłam też do wniosku, że najbardziej jestem pogodzona ze swoją śmiercią, bo też i wpływu na nią nie mam wielkiego, a jak już to w gąszczu innych czynników, mój wpływ ginie pod naporem innych niezależnych ode mnie. Jestem i mnie nie ma, a żyć muszą inni i jakoś sobie z tym faktem poradzić. Gdy mnie już nie będzie na tym nędznym łez padole, inni zostaną zmuszeni do zmierzenia się ze swoją własną śmiertelnością. I jest to swojego rodzaju sprawdzian, który prędzej, czy później każdy z nas musi przejść. Ja już kilka na swoim koncie mam takich sprawdzianów, a jeszcze więcej przede mną, o ile pożyję wystarczająco długo.
Cholercia.
Opublikowano