W ramach przeciwdziałania migrenie (nadal ćmi, ale już jestem bardziej zdatna do życia) wybrałam się na spacer. Nikt nie chciał mi towarzyszyć, ale co tam, pomyślałam sobie, „mniej znaczy czasami więcej” i przystąpiłam do ubierania. Nim przestąpiłam próg mieszkania wydawać by się mogło, że na oko przybrałam jakieś 10 kg, co z moim wzrostem jest małym wyczynem:)) Zastałam pluchę, wilgoć przenikającą wszystkie moje warstwy ubrania i zamiast uroczo opadającego w tańcu śniegu, prosto padający zimny deszcz. Zdecydowanie wolę mróz, skrzypienie pod ciężarem mojego ciała śniegu i szczypanie w nosie od powietrza. Wróciłam do domu mokra (uroki sztucznego syntetycznego materiału), ale za to z lżejszą głową. Na dzisiaj musi mi to wystarczyć, niebawem bowiem zacznie się pora na dorzucanie do pieca, a że nie wszyscy ogrzewają się gazem w domkach jednorodzinnych, to też i czystość powietrza zostawia wiele do życzenia, szczególnie, że domków przybywa jak grzybów po deszczu. Ciężko o spacery w sezonie grzewczym. Znajomy męża żartuje, chociaż jest to tak zgodne z prawdą i realiami, że kiedyś siedziało się wieczorami przy kominku, teraz siedzą z rodziną przy oczyszczaczu powietrza.
Spacer.
Opublikowano