Kolokwialnie zwana chorobą wiecznego studenta, a bardziej prosto: lenistwem. Dawno zaczęłam siebie podejrzewać o lenistwo. W tym samym czasie co i padło podejrzenie o słabą wolę, słomiany zapał itp. Nigdy nie podejrzewałam siebie za to o prokrastynację- nazwa brzmi za bardzo ambitnie i nie adekwatnie do mojej osoby. Moja mocniejsza wola odzywa się sporadycznie, tylko w wyjątkowych momentach mojego życia. Zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę to moja cecha. Powiedzenie: żeby mi się chciało, jak mi się nie chce- wpisuje się codziennie w mój scenariusz. Walczę z tym, planuję, wyznaczam sobie cele, daty…Chciałabym być pod tym względem bardziej podobna do mojego męża. Jest coś do zrobienia>robi. U mnie ten proces jest nieciągły, przerywany odwoływany powtarzany i jeszcze kilka innych kombinacji. Odkładam na jutro. Jutro więc…,jutro więc zrobię to, co planowałam zrobić od poniedziałku:) I tak okłamuję siebie samą, bo mąż za dobrze mnie zna, żeby dać wiarę temu. Jak on ze mną wytrzymuje?:) U nas sprawdza się powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. Z drugą taką osobowością jak ja nie wytrzymałabym w życiu…, może tylko od święta.